Dzisiaj będzie o tym jak odratowałam stary stolik i teraz, nieskromnie, jest jednym z ładniejszych mebli w mojej kolekcji. Ale po kolei. Stolik ten jest własnością mojej rodziny, niestety przez jakiś czas był oddany w obce ręce i  ręce te niestety nie doceniły uroku stoliczka. Stolik został pozbawiony górnego blatu, który po tym brutalnym zabiegu zaginął, na jego miejsce wstawiony został kawałek płyty z jakiegoś mebla, natomiast druga oryginalna półka została ubrudzona farbą. Sam stolik przyrdzewiał od wilgoci pomieszczenia gdzie go trzymano, nabawił się też parę otarć farby. W efekcie kiedy wrócił do nas wyglądał własnie tak;

Nic ciekawego, prawda? A przecież drzemał w nim taki potencjał. O patrzcie, tu stoliczek przed skończeniem jako pomocnik garażowy;

Dużo lepiej, prawda? I już moja już w tym była głowa, żeby naprawić go tak, aby wyglądał jeszcze lepiej, nawet niż przed!

Na początek odczyściłam gąbka ścierną stelaż stołu oraz kółeczka. Odtłuściłam całość bezyną ekstrakcyjną a następnie pomalowałam zarówno stelaż-czarna farbą w sprayu, ale i kółka, moją ulubiona złotą farba, również spray. Kółka miały co prawda pozostać niemalowane, bo bardzo podobał mi się ich złoty kolor, ale jak to z projektami tego typu bywa, okazało się, że chcieć to ja sobie mogę wiele rzeczy- niestety wraz z rdzą ścierała się oryginalna farba, dlatego je również trzeba było pomalować. Na koniec pomalowałam na złoto także śruby, którymi skręcono stelaż, bo uznałam, że doda to całości efektu wow oraz  spójności.

To była najprostsza cześć całej metamorfozy. Główny problem stanowiły bowiem blaty. A raczej brak jednego. Z resztą, bądźmy szczerzy, ten co się ostał również nie był w idealnym stanie, żadna to była pociecha. Postanowiłam więc, że wymienię je na zupełnie nowe.

Tutaj poprosiłam o pomoc i przygotowano dla mnie dwa nowiutkie, cudne sosnowe blaty. Te blaty to po prostu sklejone z sobą deski podłogowe i oszlifowane na bokach na półokrągło, tak jak było to w oryginalnych blatach. Uznałam, że ten element musi być taki sam bo to okrągłości przełamują ostry i kanciaty wygląd stelaża, wprowadzając idealną równowagę 🙂

Oczywiście bez przygód się nie obyło- najpierw nie mogłam znaleźć sklepu sprzedają takie deski na sztuki, a następnie miałam małą wpadkę przy malowaniu ich lakierobejcą- była za gęsta i powstały plamy. Musiałam to zedrzeć i pomalować jeszcze raz- tym razem zamiast pędzla użyłam wałka z mikrofibry i odrobiny wody, co zdecydowanie pomogło w równomiernym rozprowadzeniu produktu. I nie, niestety nie był to koniec przygód. Okazało się bowiem, że lakierobejca, na której deklarowali, że będzie schła parę godzin, nie wyschła w dzień. Ani w dwa, nawet trzy. Już mocno poirytowana zerknęłam na stronę produktu, na opinie- okazało się, że to nie był tylko mój problem, zwyczajnie felerny produkt. Podjęta decyzja- trzeba to zeszlifować. Wiecie jak szlifuje się półlepki produkt? Jeśli nie, to lepiej dla was. Naprawdę, nie polecam 🙁

Skończyło się na tym, że pomalowałam blaty zwykła farbą akrylową rozcieńczoną z wodą. Jedna warstwa, samego malowania może 10 min, nawet mniej, wszystko schło jakieś 2 h do pełnej suchości. Tym razem w końcu wyszło idealnie! Uff, trzeba było tak zrobić od razu. Prościej, szybciej, no i zdecydowanie taniej. Stolik jest pobielony, ale wciąż doskonale widać rysunek drewna, czyli uzyskałam dokładnie ten efekt, o który mi chodziło.

Na koniec wszystko skręciłam do w całość i oto mój cudny, stary ale nowy, stolik. Co prawda trochę nerwów mnie to odnowienie kosztowało, ale było warto!

Obok postawiłam ten sławny ikeowski schodko-taboret. Ten jest z kolei z tzw. odzysku, więc kosztował mnie tylko trochę pracy 🙂 Teraz po rozkręceniu i zeszlifowaniu wygląda jak nówka i idealnie wpasował się w tamtejszy kącik 🙂

Ja tak jak już chwaliłam się początku jestem naprawdę zadowolona z efektu metamorfozy, uwielbiam w nim wszystko. Kolory, jego oryginalny kształt, to jak jest pojemny, połączenie natury w postaci drewnianych blatów z metalem. A jak wam efekt końcowy przypadł do gustu?

XOXO,